Myślą przewodnią tej recenzji będzie słynne rodzime porzekadło/powiedzenie
Jeśli zastanawia Was o jaką sentencję chodzi, pozwolę ją tu przytoczyć - "cudze chwalicie, swego nie znacie".
Abstrahując od ogólnie panujących trendów odrzucenia wszelakiej troski o jakość nagrań, a tym samym nieraz na wskroś otaczania kultem na wpół amatorskich/spartańskich warunków produkcji przy jednoczesnym spustem nad tajemniczą atmosferyczno - nihilistyczno - egzystencjalną aurą rozsiewaną chociażby przez dokonania będącej dla wielu najlepszą rodzimą kapelą bm na moment obecny, jaką jest krakowska Mgła, dziwić nieco może brak aprobaty ze strony rodzimych wydawców dla twórczości rodaków spod szyldu AntiFlesh.
Tegoroczny, omawiany nieco niżej materiał bowiem mimo niewątpliwego "pójścia z duchem czasem", a tym samym spełniania pod względem produkcji jakichś powszechnych standardów, chcąc nie chcąc niezależnie od preferencji powinien nieco uwagi otrzymać.
Zapraszam do recenzji i przybliżenia nieco sylwetki kapeli.
źródło: metallum
Szereg niezbędnego info
AntiFlesh to wrocławska załoga istniejąca od 2013 roku.
Kapele tworzą muzycy występujący wciąż lub niegdyś w formacjach Necrosys oraz Devilish Mill.
Poza tegorocznym długograjem zatytułowanym Ashes mają także w dorobku demo/epkę In Peccatis Nostris In Sanguine oraz split Underground Covenant - Anal Terror II.
Możliwość odsłuchu Ashes możliwa jest od końcówki lutego tego roku na platformie bandcamp, lecz niedługo pojawić ma się na nośniku fizycznym.
Tu warto chwilę zatrzymać się i wspomnieć o wydawcy, a mianowicie o kolumbijskim Tribulacion Productions, który podjął się puszczenia materiału w świat.
Choć sam spoglądam z życzliwym uśmiechem w kierunku labeli oraz kapel z tamtego regionu świata, to jednak wytwórnia istniejąca od niemal 30 lat i mająca jakieś kontakty ze słynnym francuskim Osmose Productions rozbudza chcąc nie chcąc myśli o jakimś sukcesie i budzi wśród lepiej zorientowanych mniejszy lub większy respekt.
Zmierzając jednak do meritum, a mianowicie do zawartości albumu, całość utrzymana jest w black metalowej stylistyce z nieco miejscami deathowym sznytem.Pierwsze skojarzenia: wspominana wyżej Mgła, Furia, nieco Behemoth (era Demigod), Hate, Belphegor albo Watain, Shining czy Satyricon z ery Now Diabolical.
Ashes liczy sobie 8 utworów, trwających łącznie około 34 minut.
Lista utworów prezentuje się następująco:
- Rigor Mortis
- In Hell Of Ice
- Decapitating My Soul
- I
- Painting with Blood
- Lux in Tenebris
- Act I
- Act II
Komentarz do zawartości muzycznej
Ashes jest bardzo przyzwoitym materiałem, zarówno pod względem produkcji jak i zawartych na niej kompozycji.
Ogromną mocą pełnego albumu wrocławian są tworzące niepowtarzalną atmosferę trwające nieraz znaczną część utworów choć spokojniejsze pod względem wysiłku momenty skłaniające do jakiejś autorefleksji.
Częste zmiany tempa gry, odwaga do grania solówek bliższych nieco klasycznym dokonaniom chociażby Paradise Lost, zamiast grania na jedno kopyto niewątpliwie świadczy o dawaniu przez członków formacji 100% z siebie podczas procesu tworzenia oraz gry.
Zbyt duże natężenie jednak tak skrojonych riffów względem długości materiału oraz ilości utworów pozwala czerpać przyjemność jedynie w wybranych fragmentach poszczególnych kawałków, aniżeli od deski do deski.
Uważam jednak, że AntiFlesh z powodzeniem mógłby stawać w szranki/ supportować w odpowiednich okolicznościach wyżej wymienione zespoły - na pewno nie ujęłoby to w żaden sposób widowisku muzycznemu, zaś polscy wydawcy nie byliby ani trochę rozczarowani poszerzając swój katalog wydawniczy o Ashes.
7,5/10
Media Panów z AntiFlesh:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz