środa, 27 maja 2020

Metal Strike Recenzuje #9 - Czarci Topielec "Nunfuck Division"

Mówi się, że najciemniej jest pod latarnią

Według słownika języka polskiego ten związek frazeologiczny oznacza tyle, że nieuczciwy proceder najłatwiej uprawiać tam, gdzie nikt się tego nie spodziewa.
Historia Kościoła pokazała, że właśnie tak jest - niepodważalny autorytet społeczny hierarchów kościelnych przez lata zezwalał na ukrywanie (i do tej pory również) różnego rodzaju nikczemnych procederów - ogromnych majątków osiąganych w sposób nieuczciwy, zbrodnie przeciwko ludzkości, nepotyzm czy pedofilię.
Nie bez powodu więc Watykan w opinii światłych umysłów (głównie wśród/za zasługą fanów metalu i zespołów) uchodzi za kolebkę plugastwa, a nienawiść żywiona do chrześcijańskiej religii mimo coraz mniejszego zgorszenia (a tym samym większego przyzwolenia społecznego) wciąż inspiruje kapele, by nieść słowo (nie)boże. 
Jednak nie o Stolicy Apostolskiej będzie tu mowa, a o Częstochowie i tamtejszej scenie bluźnierczego metalu (co stanowić może/jest miłym dla jednych, a niemiłym dla innych niuansem).
Jasnogórskie szlaki bluźnierstwa przetarte chociażby przez Infernal War, obecnie dumnie kultywuje w znacznie lżejszej stylistyce młoda kapela Necromastery, której jeden z członków powołał do życia jednoosobowy twór.    
Zapraszam do zapoznania się z Czarcim Topielcem i Nunfuck Division.

Informacje ogólne

Założycielem i odpowiedzialnym za wszystko w Czarcim Topielcu człowiekiem jest znany z roli wioślarza ze wspomnianego gość o pseudonimie Rotten.  
Projekt istnieje od 2018 roku i wcześniej nosił nazwę Witchfukk (być może zbytnie podobieństwo do innego zespołu z województwa śląskiego wpłynęła na zmianę nazwy).
Demówka pod szyldem Czarciego Topielca (bo chyba tak można zaliczyć niniejsze króciutkie wydawnictwo) to tak naprawdę wzbogacona o intro oraz dwa bonusowe numery zawartość materiału Witchfukk.
Lista kawałków prezentuje się następująco:
  1. Intro
  2. Torment Assault
  3. Infernal Christ Death
  4. Nunfuck Division
  5. Piss on Grave
  6. Cierniowa Korona (bonusowy track)
  7. Zdychaj Kurwo w Piekle (rehearsal, także bonus track)

Wydania na fizycznym nośniku podjął się wspominany w kontekście wywiadu z Throat Cutter młody, ale obiecujący label Blackened Force Records, którzy chłopaki współtworzą.
Autorem okładki jest Marcin Libsz.
Jak można wyczytać ze skromnej, acz oldskulowej mocno dzięki temu książeczce, gry na basie podjął się niejaki Pedro.
Są również podziękowania dla kolegów o ksywach Desecrator, Count Seth i Gibyls za grę na pierwszym (i ostatnim) koncercie w katowickim Fauście z 21.12.2019 roku oraz pozdrówki dla wspomnianych załóg TC i Necromastery oraz tyskiego Gallowera, wrocławskiego Savagera, labelu Fallen Temple oraz serbskich weteranów z Terrorhammer (których swoją drogą jeden utwór mógł zainspirować Czarciego Topielca do nazwania swojego dema tak, a nie inaczej).
Całość utrzymana w bardzo popularnej ostatnimi czasy konwencji czarnego thrashu (co może niektórych już na starcie skutecznie zniechęcić).
Swoją drogą sama płyta, bardzo profesjonalnie wydana.







tak a nie inaczej prezentuje się płytka - można ją nabyć na peju BF Records

Ocena zawartości muzycznej 

Nunfuck Division Czarciego Topielca wchodzi dosyć łatwo i przyjemnie, choć na początku zbytnio nie wiadomo czego się spodziewać.
Intro będące fragmentem monologu seryjnego mordercy i nekrofila Edmunda Kolanowskiego i towarzyszące w tle kobiecy płacz i pojękiwania (bardzo z resztą popularne w kawałkach kapel z nurtu black thrashu).
Kawałki są całkiem chwytliwe - szczególnie upodobałem sobie tytułowy utwór (który w żadnym wypadku nie jest/ nie wydaje się być coverem wspomnianych wyżej Serbów z Terrorhammer), a także Piss on Grave oraz bonusową Cierniową Koronę (która brzmieniem przywodzi mi na myśl bardzo dokonania łódzkiej brygady Butchery).
Muzyce z oczywistych względów nie można żadnych rażących błędów/mankamentów zarzucić, ale nie ma też za co zbytnio pochwalić.
Idący sprawdzonymi ścieżkami szybki strzał w pysk z młodzieńczą werwą.
Niech każdy ocenia według własnego sumienia.

6,5 - 7/10 

wtorek, 26 maja 2020

Metalowe Rozkminy #9 - książki o tematyce metalowej

Obecnie znalezienie interesującej dla siebie książki nie stanowi większego problemu



Wynika to zarówno ze znacznie bardziej spopularyzowanego przekładania treści dzieł literackich na inne języki, ale także z przyczyny narodzin nowego pokolenia twórców, których owoce pracy zasilają półki księgarni.
Zarówno dość duża ilość stacjonarnych księgarni czy portali sprzedażowych sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie.
Szeroki rozstrzał tematów czyni równie popularnymi pozycjami te prezentujące wykreowany przez autora świat i losy bohaterów, ale także zapis wydarzeń mających miejsce naprawdę.
Biografie ludzi znanych niejednokrotnie bywają bestsellerami/bardzo rozchwytywanymi tytułami - wśród takowych można znaleźć sporą ilość dotyczącą zespołów rockowych/ metalowych.

Sens takowych publikacji z perspektywy wydawców i muzyków

Można lub nie,  doszukiwać się większej filozofii "bawienia się" w zapis czyichś/własnych wspomnień czy przeprowadzania wywiadów itd w celu wydania tego pod ładną okładką (którą jednak nie należy się do końca kierować przy ocenie skrywanych treści).
Pożądanym scenariuszem (patrząc na temat z perspektywy autora) jest chęć poznania zza kulis historii człowieka/ludzi, którzy uchodzą w danym środowisku/społecznej myśli jako idole i przybliżenia ich sylwetki fanom - z perspektywy muzycznego twórcy uzewnętrznienia się, pozwolenia na poznanie siebie - motywacji, przeżyć, inspiracji.
Co jednak w przypadku, gdy tytułów na jeden, konkretny, wąski temat jest nieskończenie wiele?
Na ile są one wartościowym źródłem informacji o kapeli, ujawniającym jakieś nieznane, nieporuszane wcześniej fakty biograficzne, a na ile skokiem na kasę?
Nie mnie oceniać, bo nie mam (w odróżnieniu od różnych wydań tych samych albumów) tych samych książek pod innymi tytułami. 


Książki o metalu z perspektywy fanów

Dla fanów zakup zapisów wspomnień swoich idoli/ zapis rysu historycznego swojej subkultury nie wymaga zbytniego komentarza.
Chęć poznania okoliczności tworzenia albumów, roszad w składzie, sposobu czy techniki gry lub starych dobrych czasów z opowieści swoich ojców i wujków to chyba 
Nie zawsze wywiady w internetowych/papierowych zinach/ filmach dokumentalnych (które swoją drogą też są ciekawym zagadnieniem) pozwalają zaspokoić ciekawość, która rośnie w miarę jedzenia.
Umiłowanie czasami bywa zgubne/mylące, ponieważ tak jak wspomniałem wyżej, nie każda pozycja jest miarodajna - sugerowanie się ceną ani w tę ani w tamtą stronę nie zawsze zaskakuje tak, jakbyśmy tego się spodziewali.
Choć sam zaliczam się niestety do tej dominującej, nieszczególnie dużo czytającej grupy polskiego społeczeństwa, mam w swoich zbiorach muzyczne pozycje, których lekturę wspominam raz cieplej raz chłodniej (w zależności od tytułu).
Na pewno z czasem będę zaopatrywać się w jeszcze to inne publikacje dotyczące innych kapel/wykonawców itp.
Pytanie do Was: jakie książki możecie polecić?


czwartek, 21 maja 2020

Metal Stike Recenzuje #8 - Black Witchery "Upheaval Of Satanic Might"

Jak to jest być jedną z klasycznych grup definiujących jakiś gatunek?

Na pewno sam fakt przylepienia takiej łatki jest niewątpliwie zarówno czymś niesamowicie motywującym co nieco przytłaczający.
Świadczy to jednak o 
I tak np thrash ma Wielką Czwórkę czy Teutoński Kwartet, death anerykańskie kapele pokroju Death, Morbid Angel czy Obituary czy szwedzkie Entombed, Dismember albo Unleashed, black metal zaś norweskie Mayhem, Burzum i Darkthrone czy (również) szwedzkie Marduk, Dissection czy Ojców (a w zasadzie Ojca) gatunku - Bathory (które z tzw pierwszej fali blacku chyba najbardziej biło do późniejszej stylistyki lirycznej i muzycznej).
Jak wiemy - muzyka metalowa przez pewien okres równomiernie się radykalizowała i łagodziła.
Abstrahując od drugiego wariantu/tendencji, umiłowanie surowości, szybkości oraz ciężaru było i wciąż jest czymś, co inspiruje.
Tzw war metal - lub jak kto woli bestialski, surowy blackened death metal, jest jedną z form metalowej ekstremy.
Choć stanowi obecnie popularny obiekt licznych żartów (głównie z powodu oryginalnego imażu muzyków - okularów przeciwsłonecznych, łysych glac, minimum 100 kilo wagi, obwieszenia się ważącym drugie razy tyle żelastwem i satanistycznymi symbolami), to jednak większość/wszyscy miłośnicy bezpardonowego nieposzanowania uczuć religijnych i symboli znajdą w tym nieprzypadkowym hałasie coś dla siebie.
Do grup będących ikonami gatunku można zaliczyć z pewnością m.in. kanadyjskie Blasphemy czy Revenge, fińskie Beherit i Archoat, singapurskie Impiety oraz amerykańskie Black Witchery (kapel rzecz jasna z różnych krajów jest w pytę więcej, ale słysząc termin war metal właśnie te jako pierwsze przyszły mi do głowy).
Tematem dzisiejszej recenzji będzie drugi album ostatniego z wymienionych zespołów.


O kapeli i płycie trochę info

Black Witchery na Florydzie w roku 1999. 
Wcześniej przez trzy lata kapela funkcjonowała po prostu pod nazwą Witchery, ale panowie nazwę, by nie nazywać się jak inny słynny zespół ze Szwecji.
Do 2013 roku (czyli na długo po wydaniu omawianej płyty) skład prezentował się następująco:
  • Impurath - bas i wokal
  • Tregenda (R.I.P 2016) - gitara
  • Vaz - bębny
Grupa ma na koncie sporo pomniejszych wydawnictw jak chociażby splity i trzy pełne albumy.
Upheaval Of Satanic Might ukazało się dnia 11 marca 2005 roku nakładem francuskiego Osmose Productions.
Płyta trwa nieco mniej niż 30 minut, zawiera 9 autorskich kawałków oraz jeden cover. 
Tytuły numerów zaś to:
  1. Blood Oath
  2. Heretic Death Call
  3. Profane Savagery
  4. Baphomet Throne Exaltation
  5. Holocaust Summoning
  6. Hellstorm Of Evil Vengeance
  7. Darkness Attack
  8. Scorned And Crucified
  9. Upheaval Od Satanic Might
  10. Ritual (Blasphemy cover)
źródło: metallum

Opinia o zawartości muzycznej i nie tylko, a także ocena

Drugi album Amerykanów jest kolejnym krokiem po dobrze udeptanej, pewnej, war metalowej ścieżce hałasu, surowości i bluźnierstwa, która choć daje solidne podstawy, to jednak czasami nie skompensuje braku/niekoniecznie dobrych pomysłów.
Porównując jednak niniejsze wydawnictwo czy do poprzedniczki (Desecration Of The Holy Kingdom) czy następczyni (Inferno Of Sacred Destruction) można zauważyć jakiś jakby mini regres formy(?) (choć oczywiście to opinia moja własna).
Choć można odnieść wrażenie, że większość/wszystkie kapele war metalowe wyglądają i brzmią tak samo/bardzo podobnie (co wynika z pewnością również z mankamentów tej stylistyki), to jednak mimo cech wspólnych nie można położyć na materiał przysłowiowej lachy.
Nie twierdzę, że tego dopuściła się ww trójka - po prostu Upheaval.. nie zagina mnie tak jak chociażby debiut.
Na uwagę z pewnością zasługują takie numery jak Blood Oath, Baphomet Throne Exaltation, Hellstorm Of Evil Vengeance czy Scorned And Crucified - w moim odczuciu oddają one ideę war metalu.
Wściekłość, szybkość i ciężar walca, ale także tajemniczy klimat.
Choć współcześnie trudno mówić o najbardziej ekstremalnej okładce płyty, to moim zdaniem jedną z takich najbardziej złowrogich, wpływających na współczesny war metalowy świat jest właśnie ta z niniejszej płyty.
Nie jest to w żadnym wypadku zły album - po prostu w porównaniu z innymi pełniakami Black Witchery wypada troszkę słabiej.

6,5/10




wtorek, 19 maja 2020

Metalowe Rozkminy #8 - Wciąż obecne, choć nie tak gęsto jak kiedyś, czyli kilka słów o sklepach dla metalowców

Temat związany poniekąd z kwestią liźniętą w czwartkowej recenzji


Mowa mianowicie o nabywaniu nie tylko muzyki od zespołów, ale również ich merchu - koszulek, przypinek, naszywek itd.
Generalnie wszystkiego, bez czego nie tyle kapele miałyby mniejsze przychody z przyjazdu do jakiegoś klubu trochę pohałasować, ale również bez czego ich promocja leżałaby i kwiczała jak zarzynana świnia.
Choć przede wszystkim to czy czujesz się/jesteś metalowcem w pierwszej kolejności uwarunkowane jest autentyczną przyjemnością płynącą z odczuwania takiej (a nie innej) muzyki oraz przyjęciem chcąc nie chcąc jakiejś nieco odbiegającej od przyjętych sztywnych norm społecznych filozofii życia, to jednak wierzchnie odzienie jest równie ważne (choć powinno ono wynikać z realnego uznania i znajomości dorobku poszczególnych grup, niżeli jedynie względami estetycznymi).
Zagłębiając się coraz bardziej w muzyczny świat, poznając to nowsze/inne zespoły (czy to obecnie za sprawą internetu, wcześniej głównie dzięki starszym kolegom/rodzeństwu/rodzicom i ich zbiorom), jedne zaczynając lubić bardziej, inne mniej, gust i tożsamość zaczyna się coraz bardziej kształtować.
W przypadku ulubionych zespołów nie wystarczy jedynie posiadanie płyty, taśmy czy winylu (choć sam fakt zbierania podobnie jak kiedyś był raczej czymś oczywistym, dziś gdzieniegdzie (na szczęście!) zdarza się o tym zapominać) - pragnie się posiadać jakieś gadżety związane z kapelą.
Naszywki, przypinki, ekrany, wisiory, pieszczochy, paski od spodni, plecaki typu "kostka" (których noszenie wśród młodszych może być równie archaiczne i zabawne co noszenie glanów), ale w pierwszej kolejności przede wszystkim wierzchnie odzienie jak koszulka czy bluza (na chłodniejsze dni).
Nie mając jednak możliwości nabycia szmaty na gigu (w związku z zwyczajnymi innymi planami kapeli/rozpadem etc) czy nie grzesząc jakimikolwiek zdolnościami plastycznymi (umożliwiających stworzenie czegoś sensownego samemu), stopy niosły do miejscowego metalshopu, przybierającego formę jakiejś tajemniczej miejscówy, do której nieraz trudno się dostać czy metalowej (dosłownie) budki na kształt kiosku.

Nadal możesz kupić np koszulki zespołów, nawet łatwiej niż kiedyś

Owszem, mogę.
Powiem więcej - obecnie nie brakuje sklepów i sprzedawców, którzy trudnią się handlem tego rodzaju towarów, a tych jest/zdaje się być więcej niż kiedykolwiek dotychczas. 
Prawdziwym maniakom podziemia znacznie łatwiej przychodzi dziś poznawanie nowych grup, nabywanie ich płyt i szeroko rozumianego merchu (również/głównie za sprawą licznie działających distr).
Ba - wiele kapel sama zgłasza gotowość sprzedaży swojego stuffu, również poza okresem koncertowym. 
Wszystko funkcjonuje tak jak powinno - szkoda jednak, że głównie za sprawą sieci/w formie sprzedaży wysyłkowej.
Choć trudno oczekiwać, żeby w obecnych, dynamicznie zmieniających się czasach realia znane/bliskie metalowcom sprzed 30/20/15 lat wciąż były aktualne, pamięć stosunkowo niedawnych zakupów face to face napawa jakimś poruszeniem.
I pomimo iż są w kraju dobrze trzymające się (w każdym razie na tyle dobrze, że właściciele nie zwijają interesu) miejsca, gdzie można poczuć ducha minionych lat, to jednak z powodu ulegania jakimś współczesnym manierom/trendom czy zakupowej wygodzie, stosunek do funkcjonowania takowych sklepów, może nie być jednoznaczny.
Z jednej strony ma się świadomość, że stacjonarny punkt z akurat takim asortymentem to ryzykowny biznes/jakiś swoisty archaizm, z drugiej strony zaś się za tym tęskni.

Do czego zmierzam 

Do niniejszej rozkminy skłoniły mnie wspomnienia mych muzycznych, szeroko rozumianych początków i niedawnej przeszłości.
Pierwszych, często nieśmiało zawieranych znajomości, z których część lepiej lub gorzej do dzisiaj funkcjonuje albo nie.
Koncertów w miejscach, których obecnie nie ma/zmieniły branże czy jakichś kroków podejmowanych w celu wyrażania siebie oraz swoich gustów muzycznych, także ubiorem, wspomnień itd.
Pamiętam nieistniejącą już budę z chińskim żarciem dzielącą budynek z lokalnym metalshopem, noszącym nazwę Boman, do którego zdarzało mi się zaglądać w gimnazjum (z raz), liceum (kilka razy) i na studiach (w miarę regularnie).
Choć metraż nie należał do największych, było tam wszystko/większość podstawowych rzeczy, które zagłębiający się w klimat młody człowiek mógł sobie zażyczyć.
Koszulki z zespołami były vis-a-vis wejścia (tańsze, głównie black i death metalowe, wkrótce później także inne), przy drzwiach (tu również bluzy) i po lewej stronie od nich.
Na tej samej ścianie naszywki, łańcuchy, za plecami sprzedawcy skórzane paski z ćwiekami, modna kiedyś kostka.
Na ladzie (a raczej pod szklaną pokrywą) plastikowe przypinki, wisiory z odpowiednimi symbolami, sygnety.
Wokół takie poczucie chłodu (zapewne z powodu nieogrzewania), gęste, duszne powietrze (może również z powodu atmosfery - myślenia typu "wypadałoby coś kupić, skoro tu przyszedłem" i milczenia sprzedawcy, któremu taki scenariusz również byłby na rękę) mieszające się ze specyficznym zapachem nowych koszulek.
Ogrom rzeczy nieco/mocno innych od tych w normalnych sklepach.
I ta ekscytacja - ze znalezienia pożądanej (popartej rzecz jasna znajomością tematu) lub unikatowej szmaty, naszywki grupy, o której nigdy wcześniej nie słyszałeś czy obrazoburczego pentagramu albo odwróconego krzyża...
Może brzmieć to tak jak może brzmieć, ale trochę brakuje mi tego sklepu, który istniał grubo ponad 20 lat (jak nie dłużej, bo na pewno od połowy lat 90).

Szczęśliwie nie wszystko stracone i co polecam

Otóż tak jak wspomniałem na początku/wcześniej, wciąż są na mapie Polski miejsca, w których stacjonarnie można nabyć muzyczne gadżety, ale nie tylko.
W niektórych punktach można zaopatrzyć się również w bilety na koncerty oraz albumy kapel na różnych nośnikach.
Nie jeżdżę specjalnie po kraju (a już na pewno nie w celu szukania jakichś sklepów dla metali), także w wielu metalshopach nie byłem, lecz są takie, które mogę po wizycie polecić.

Pierwszym z nich jest chyba bezprecedensowo najlepszy taki sklep w Polsce czyli ten krakowski przy Długiej 17 (nieopodal rynku).
Jadąc w wakacje 3 lata temu na weekend ze znajomymi na zwiedzanie Dawnej Stolicy Polski miałem okazję tam zajrzeć.
Cóż... wydałem w jeden wieczór połowę, jak nie 3/4 przeznaczonych na pobyt pieniędzy, ale szczęśliwie dzięki uprzejmości znajomych, wlewaniu w siebie dużej ilości piwska, a także pożywnej przekąsce jaką jest kumpir (ziemniak z dodatkami - polecam) udało mi się tamten weekend przetrwać.
Skończyło się chyba na kilku naszywkach, koszulce i przypince.
Wrażenia moje bardzo pozytywne - niepozorne miejsce, mnóstwo zajebistych rzeczy, obsługa w porządku.
Żałuję, że nie skusiłem się jak mój kumpel na piraty po 5 zł za sztukę.

Miałem też okazję wybrać się kilka razy na wrocławskie stoisko muzyczne Rocky, zlokalizowane w domu handlowym Feniks, (także) obok rynku.
Zainteresowany informacją od mojej dziewczyny (od której zresztą otrzymałem w prezencie zakupione tam upominki) o istnieniu takiego miejsca w tym mieście, postanowiłem się tam wybrać.
Choć skończyło się summa summarum tylko na trzech rzeczach (podobnie jak w Krk - koszulka, przypinka, naszywka), bardzo miło zaskoczyła mnie obsługa i nieszablonowe podejście do tematu.
Widać, że właściciel prowadzący jest prawdziwym pasjonatem muzyki i na pierwszym miejscu stawia zarówno ją, jak i zadowolenie klienta.
Można tam znaleźć nie tylko koszulki, bluzy czy naszywki lub przypinki i inne akcesoria, ale przede wszystkim unikatowe płyty, a także co zaskoczyło mnie chyba najbardziej pozytywnie - spodnie bojówki oraz jeansowe i skórzane kurtki (co choć mogło być standardem u szczytów popularności metalu, mnie ominęło i/lub mój lokalny shop był po prostu skromniejszy).

Z innych sklepów słyszałem o Metro Nysa (od których zdarzało mi się wziąć kilka rzeczy, ale to w ramach przybycia tamtejszej załogi na festiwal Summer Dying Loud), Takt Rybnik, poznańskim Rock Long Luck czy MAX z Świętochłowic, lecz nie miałem fizycznej możliwości zjawić się i coś od nich kupić.
Może się to kiedyś zmieni.


Rada na koniec, wyjaśnienie oraz pytanie do czytelników

Choć może zabrzmieć to dla wielu dosyć infantylnie - zachęcam do kupowania płyt oraz wszelakiego rodzaju merchu u sprzedawców w takich fizycznych punktach jak wymienione wyżej (no i oczywiście bezpośrednio od zespołów oraz rodzimych dystrybutorów z podziemia).
Dla każdego fana rocka/metalu to stosunkowo niewiele większy wydatek niż zakup przez internet (co nie znaczy, żeby z tej opcji zakupu całkowicie zrezygnować), a pozwala prawdziwym maniakom utrzymać się na powierzchni i podtrzymywać tę fajną tradycję.

Nie umieściłem w poście żadnych logówek/zdjęć sklepów - można sobie samemu wygooglować szczegóły lub podskoczyć i przekonać się na własnej skórze co i jak.
Poza tym blog (mimo jakiejś osobistej sympatii) nie służy reklamie - nie wiem czy sprzedawcy życzyliby sobie umieszczania swoich np graficznych znaków czy zdjęć tutaj.

Pytanie: czy polecacie jakieś fajnie zaopatrzone stacjonarne punkty, z których ofertą można się zapoznać?

czwartek, 14 maja 2020

Metal Strike Recenzuje #7 - Ascended Dead "Abhorrent Manifestation"

Ile to było koncertów, z których wpierw rwało się merch, niżeli wydawnictwa

Abstrahując od motywacji niektórych ludzi i w żaden sposób ich nie szkalując (gdyż samemu miało się/ma takie "występki" na sumieniu), przeżywanie muzyki na żywo jest czymś zupełnie innym niż odsłuchiwanie materiału z taśmy, cd albo winyla, a atrakcyjne dodatki kuszą metal maniacs równie mocno co błyskotki srokę.
Brak pomysłu na wieczór, ciekawość nowych wrażeń, mniej lub bardziej poważne poczucie "ważności" gigu czy chęć spotkania się i przechylenia niejednego kielicha z zaprzyjaźnionymi mordami do absolutnego człowieczego upodlenia - różne czynniki pchają człowieka na koncert zespołów, których nazwy niewiele mu mówią.
Niekoniecznie z powodu bycia jakimś "pozerem", co prędzej z nienadążaniem za zmieniającymi się trendami/siedzeniem w sprawdzonych, oldskulowych klimatach czy nieco odmiennych preferencji - trudno być w dwóch miejscach naraz.
Podobnie rzecz miała się ze mną w trakcie lipcowego koncertu Impetuous Ritual i Ascended Dead w łódzkim klubie Magnetofon, na który zaciągnął mnie kumpel.
Nie pamiętam już zbytnio supportów (zapewne przez ciekawiej spędzony na degustacji różniastych trunków czas), a będący headlinerem pierwszy z wymienionych zespół (którego członków sceniczny imaż to występowanie w samych majtach) jakoś nie przypadł mi do gustu (zarówno z wymienionego powodu oraz zwyczajnego zmęczenia).
Zaskoczył mnie mile jednak Ascended Dead, którego muza wówczas rozłożyła mnie na łopatki.
Kupiłem wówczas pod wpływem także emocji metalowego pina (który zdobi moją ramoneskę) a stosunkowo niedawno trafiła mi się kaseta z ich debiutem z 2017 roku.
To wydawnictwo będzie tematem dzisiejszej recenzji (i myślę, że wielu czytelników ucieszy).

Informacje o zespole i płycie

Grupa Ascended Dead istnieje od 2011 roku i z przerwami urzęduje w San Diego.
Ma w swoim dorobku demo, ep-kę, dwie kompilacje, omawianego pełniaka oraz live album.
Muzykę wykonywaną przez kapelę można określić jako death metal, lecz jest on zupełnie inny niż w pierwotnym rozumieniu gatunku (który swoją drogą poprzez takie kapele nieco ewoluował).
Nazwałbym go w swoisty sposób uduchowionym - może również za sprawą tematów warstwy lirycznej, które oscylują wokół ciemności, demonów, chaosu czy fantazji - tematów mimo wszystko jednak nieco bliższych kapelom black metalowym.
Abhorrent Manifestation ukazał się w 2017 roku, liczy sobie 10 utworów (w tym jeden cover) składających się na około 37 minut łojenia.
Lista utworów prezentuje się następująco:
  1. The Promised Land
  2. Bloodthirst
  3. Perdition
  4. Esnared to Eternity
  5. Dormant Souls
  6. Subsconscious Barbarity
  7. Fissure Of Chaos
  8. Dawn of Armageddon
  9. Last Ritual (Possessed cover)
  10. Inexorable Death
źródło: metallum

Płyta ukazała się na cd, kasecie i winylu nakładem amerykańskiej Dark Descent Records (na terenie USA) lub Invictus Productions mającej siedzibę w Dublinie (na terenie Europy)
Zespół tworzą niezwykle płodni muzycy (z powodu równoczesnego członkostwa w niezliczonej ilości podobnych grup), których pseudonimy (które mówią w ch.. dużo) i funkcje prezentują się następująco:  
  • JR - gitara i wokal
  • IL- gitara
  • JA - bas
  • CK - perkusja

Opinia o zawartości muzycznej oraz ocena ogólna

Debiut Ascended Dead jak przystało na rzyg nowej szkoły death metalu, nie jest grany na jedno kopyto (co nie znaczy oczywiście, że pionierzy kładli lachę na robotę).
Utwory prezentują wysoki poziom instrumentalny i owszem, są z naturalnych przyczyn miejscami do siebie podobne, lecz nie czyni to materiału nudnym, choć każdorazowy odsłuch nieco delikatnie obdziera kapelę z tej mistycznej, demonicznej mgły.
Przyjemnym przerywnikiem pośród bestialskiego łomotu w klimatach Sadistic Intent czy Teitanblood jest instrumentalne Dormant Souls.
Jeśli chodzi o cover Possessed - słychać, że utwór jest autorstwa kogoś innego (tzn. nie AD), jednak jest ona tyle fajnie zagrany, że moim zdaniem nabrał nowej jakości (czy lepszej? nie polemizuję ani w tę ani w tamtą stronę).
Płyta robi bardzo dobre wrażenie, a kapela (wnioskując po własnym doświadczeniu) jeszcze lepiej wypada na gigach.
8,5/10


tak wizualnie prezentuje się kaseta


wtorek, 12 maja 2020

Metalowe Rozkminy #7 - Umiłowanie czy chęć promocji, czyli o tribute albumach

Od grania czego zaczyna większość zespołów i granie czego sprawia im największą radość?

Choć zdecydowanie łatwiej jest zgodzić się z myślą będącą wiadomością zwrotną dla pierwszej części pytania, o tyle jednoznaczne określenie odpowiedzi na ciąg dalszy po "i" bywa nieco kłopotliwe - z wielu względów.
Pomimo zbyt ogólnego przedstawienia zagadnienia (tzn nieokreślenia czy chodzi o konkretny nurt czy repertuar określonych grup), można idąc drogą dedukcji wywnioskować, że chodzi o covery.
Chcąc być pewnym w którym kierunku iść, zaczynając komponować muzykę od zera, mając również w zamiarze rozruszanie publiczności podczas pierwszych występów na żywo (ale nie tylko), ale przede wszystkim próbując sprostać dokonaniom/wyrazić swoje upodobanie do określonych utworów, obcowanie z materiałem muzycznych idoli jest nieuniknione.
Różne są motywacje zespołów - jedne wolą tworzyć własny materiał, dopełniając jedynie koncertową setlistę znanym dla wszystkich pierdolnięciem, inne tylko na dorobku innych (co też jest jakimś rozwiązaniem, mniej lub bardziej oryginalnym pomysłem na siebie) opierają swoje jestestwo.
Należy tu zaznaczyć,że nie każda grupa chce być jedynie tzw tribute bandem.
Jak na ironię - dla każdej kapeli sporym wyróżnieniem jest doczekanie się coveru swojego kawałka, a co dopiero całej kompilacyjnej płyty, na której różni wykonawcy prezentują mniej lub bardziej oryginalne wersje znanych wcześniej kawałków.
Czym są/mogą być dla fanów i muzyków tribute albumy?

Kilka słów z perspektywy fana

Nie będę robił z siebie jakiegoś wielkiego miłośnika albumów tworzonych w hołdzie dokonań jakichś kapel.
Choć nie mogę wypowiadać się w imieniu ogółu fanów metalu, wydaje mi się, że w swoistej hierarchii wydawnictw muzycznych, tego typu "składanki" figurują nieco wyżej od niezwiązanych ze sobą składanek czy wyprodukowanych jedynie dla niedzielnych słuchaczy bestów, jednak daleko za demówkami, o ep-kach i pełniakach nie wspominając.
Dla wielu fanów metalu tego typu taśmy/cd-eki mogą wydawać się mogą wyrzuceniem pieniędzy w błoto lub czymś bezwartościowym, w najlepszym wypadku fajnym ukłonem mniej/równie uznanych grup względem dokonań swoich kolegów/idoli.
Jeśli chodzi o mnie, to tribute albumy są dla mnie ciekawym dodatkiem do posiadanych zbiorów - choć nie czuję żadnej nieuzasadnionej potrzeby typu "zbierz je wszystkie", mam ich kilka w swojej kolekcji.
Szczególnie ważną kompilacją w hołdzie.. jest dla mnie ta dedykowana mojemu ulubionemu polskiemu zespołowi - Czarne Zastępy - W Hołdzie Kat.


Poza wspomnianym mam również nieoczywisty ukłon w stronę panów z Venom na In The Name Of Satan (gdzie utwory grupy z Newcastle wykonują m.in. niemieckie Kreator i Sodom) oraz Bang Your Heads For Gehennah - Blood Metal Gangfighters (na której licznie/głównie udzieliły się kapele z rodzimego podwórka z Offence, Ragehammer czy Warfist na czele).  


Fajnie jest mieć również w zbiorach swoisty tribute (jeśli można tak mówić o zarejestrowanym na żywo materiale) Metallica Zlot (z muzykami m.in. polskich ikon ze wspomnianego Kata czy kapeli Dragon) oraz w większości szwedzką mieszankę towarzyską na In Conspiracy With Satan A Tribute To Bathory (dzięki wielkie Gambit!)


Jak MOGĄ widzieć to muzycy

Nie jestem żadnym muzykiem, więc moje refleksje powinny się tutaj zakończyć, lecz tak nie będzie, co zaznaczyłem specjalnie wielkimi literami.
Muzycy to nie tylko artyści, ale też, lub raczej przede wszystkim miłośnicy muzyki, która ich w jakichś sposób inspiruje.
Ich jestestwo jednak nie ogranicza się jedynie w przypadku tribute'ów do słuchaniu ich (przypuszczam, że równie od święta co przeciętnych fanów metalu), ale przede wszystkim do ich tworzenia (choć nie wiem czy oni sami zawsze współtworzą, rejestrując na potrzeby takiej kompilacji utwory, czy często jest to jakiś przypadkowy mix).
Co jednak powoduje, że kapele decydują się zaprezentować (załóżmy, że) docelowo materiał i co może to dla nich oznaczać?
Taką, przypuszczam, że oczekiwaną przez środowisko z założenia wolne od fałszu i obłudy (choć w praktyce różnie z tym bywa) postawą jest przede wszystkim miłość do muzyki i chęć sprawdzenia się w czyimś repertuarze (co z pewnością przyświeca większości kapel - radość z grania)
Takie kompilacje (jak i ogólnie rzecz biorąc składanki w ogóle) chcąc nie chcąc pozwalają większej publiczności na dotarcie do nazw zespołów, które wcześniej nie były znane.
Co jeśli kapela chce dotrzeć do szerszej publiczności w taki właśnie sposób tzn przez fajne zagranie kawałka np Sarcofago, Bathorego albo Kata?
Czy coś w tym złego?
Nie mnie to oceniać, bo każdy orze jak może.


Pytania do czytelników

Jaki jest Wasz stosunek do kompilacji tworzonych w hołdzie jakiejś bardziej znanej kapeli?
Macie jakieś w kolekcji?
Co Was w nich przyciąga/odstrasza?

czwartek, 7 maja 2020

Metal Strike Recenzuje #6 - Vengeance "Fukkin' Vengeance" demo

Czy łatwiej tworzyć zespół będąc nieznaną personą, czy mając już jakieś doświadczenie/ osobistą renomę w jakimś środowisku?

Istnieją dwa warianty odpowiedzi na te pytanie.
Bycie rozpoznawalnym i posiadanie muzycznego, scenicznego obycia z pewnością pomaga we współpracy/w doborze odpowiednich partnerów do grania, ale przede wszystkim w promocji swoich dokonań samym swoim jestestwem w jakimś instrumentalno-wokalnym bycie.
Z tą promocją i obyciem może się jednak wiązać swoiste niebezpieczeństwo - oczekiwania publiczności, która choć w części składa się na pewno ze znajomych bliższych oraz dalszych, docelowo ma dotrzeć do nieco szerszego grona odbiorców.
I choć spadek formy/odmienny, mniej/bardziej ekstremalny/ekstrawagancki kierunek nie musi zawsze się równać z hejtem lub beką, to jednak zastosowanie może spotkać popularne od dawna hasło "kiedyś to było", nieco ochładzające ogólne przyjęcie.  
Bycie anonimowym również nie chroni co prawda z automatu przed jakąś krytyką, ale też oczekiwań takowych nie ma i można się miło zaskoczyć prędzej/później albo wcale.
Wiadomo jednak, że każdy zaczynał mniej lub bardziej od zera, a uznanie i szacunek wśród ludzi zyskuje się nie tylko byciem fajnym kompanem, ale też/przede wszystkim zaangażowanym muzykiem z pasją.
I choć nie brakuje u nas w Polsce młodych metalowych zespołów, których członkowie wcześniej grali/grają też w innych mniej/bardziej znanych w półświatku (choć trudno rozpatrywać tę kategorię grupy społecznej jako całego metalowego undergroundu - raczej wąskiej grupy młodych) kapelach (które z automatu można byłoby również określić mianem super grupy), to jednak zaobserwowany przeze mnie w mediach społecznościowych swoisty spust co po niektórych (oraz ograniczony limit wydawnictwa) skłonił mnie do sprawdzenia materiału poniżej (choć także ostatnie zajmowanie myśli innymi tematami również miał wpływ na tę decyzję). 
Żeby nie było - recki nie służą na tej stronie i nie powinny w ogóle służyć gnojeniu/podlizywaniu się  komukolwiek (bo przypuszczam, że ktoś może tak odebrać intencje recenzowania pewnych tytułów) - są raczej subiektywną (choć możliwie jak najbardziej obiektywną) opinią o zarejestrowanym  materiale.
Tematem dzisiejszej recenzji będzie mające premierę w styczniu tego roku demo warszawsko-wrocławskiego Vengeance (lub jak kto woli Fukkin' Vengeance) zatytułowane Fukkin' Vengeance.

logo kapeli (przedrostki Fukkin czy inne True mogą sugerować inspiracje norweskim Mayhem - w każdym razie ja tak odbieram ten zabieg stylistyczny)
Logotyp przywodzi na myśl australijski death/thrashowy Vomitor czy thrash/progressive metalowych bogów z kanadyjskiego Voivod
źródło: metallum  

Informacje o zespole i wydawnictwie

Vengeance istnieje od 2018 roku.
Zespół tworzą ludzie związani ściśle z warszawskimi grupami Bestiality, Armagh oraz Necromanzer (byli lub obecni członkowie/ muzycy wspierający kapelę w występach na żywo) mieszkający na stałe/pochodzący ze stolicy oraz z Wrocławia.
Muzykę graną przez zespół można określić mianem heavy/speed metalu.
Skład do momentu wydania demówki prezentował się następująco:
  • Bomber (Zatrata, ex Mosherz, ex Necromanzer (live), ex Lifephobia; właściciel zamkniętego niedawno distro FUKK Records) - perkusja
  • Dust (ex Bestiality) - wokal (którego później zastąpił nieobecny przy nagrywaniu demówki Witchburner, związany z łódzkimi Butchery i Hellcurse) 
  • Soulripper (Armagh, Necromanzer, ex Bestiality) - gitara
  • Madman (Armagh, Torpor, ex Necromanzer) - bas
Jak do tej pory Panowie mają na swoim koncie omawiane demo, które liczy sobie trzy kawałki, trwa 14 minut i ujrzało świat dzienny w styczniu tego roku.
Ten zapis próbki ich umiejętności ukazał się na czerwonej kasecie, na której napis różni się w zależności od sztuki (przykładowe hasła: Zemsta, Satanic City Speed, Czesław Niemen Był Przechuj! czy Seks Na Parkingu), co na pewno czyni każdą sztukę mimo tej samej zawartości swoistym unikatem.
Demo w zależności od źródeł albo wydane własnymi siłami albo przez First Wave Only (choć FWO działają/działa Ci sami/ten sam człowiek, który związani są z zespołem, także wszystko zostaje w rodzinie).
Nagrano, zmiksowano i zmasteryzowano w warszawskim Bestial Sound Studio (w którym również swój materiał zarejestrowało wspominane wielokrotnie Bestiality czy będące od pewnego czasu na topie Truchło Strzygi)
Playlista:
  1.  Vengeance!
  2. Another Fukkin' Day
  3. U.G.H
wizualna prezentacja Fukkin' Vengeance
zdjęcia własne

Komentarz zawartości muzycznej i ocena

Grupa (lub jak kto woli supergrupa) Vengeance i ich demo to myślę, że stojący na fajnym poziomie speed metal, który przypomina mi trochę dokonania szwedzkie (choć też raczej znanej nielicznym), kapeli Toronto (która swoją drogą miała swój epizod w FUKK). 
Choć obecnie w kraju jest wysyp mniej lub bardziej wtórnego/wartościowego, a przede wszystkim granego niemalże na jedno kopyto oldskul speed/black thrashu i trochę to nudzi/męczy/wkurwia (w każdym razie mnie), to jednak na tym tle myślę, że w pewien sposób/w pewnym stopniu Vengeance się wyróżnia.    
Duża w tym zasługa kozackich riffów i solówek autorstwa Soulrippera oraz wysokich umiejętności pałkerskich Bombera. 
Przyjemnie/ciekawie jest też usłyszeć wokal Dusta w łagodniejszej/bardziej przystępnej formie niż to miało miejsce w Bestiality.
Jedynym mankamentem jest nagranie materiału na jednej stronie - przewijanie irytuje mocno i odbiera radość.
Czy chłopakom udało się unieść bagaż oczekiwań i czy w ogóle jakikolwiek istniał w ich przypadku?
Polecam zapoznać się samemu.

Moja ocena:7/10 (myślę, że sprawiedliwa - nie za niska, nie za wysoka)

wtorek, 5 maja 2020

Metalowe Rozkminy #6 - "Co tygryski lubią najbardziej" czyli o seksie w metalu (+18)

Można bez liku wymieniać przyczyny, przez które mogło uważać się metal za realne zagrożenie dla społeczeństwa



Rzecz nie rozchodziła się tylko o najbardziej jaskrawy i stereotypowy przykład/opis fana metalu - satanisty jedzącego koty, składającego ofiary z ludzi, biorącego udział w orgiach i podpalającego kościoły (choć i taki obraz nie wziął się bez przyczyny).
A w każdym razie nie na początku.
Odmienny od przyjętych norm społecznych sposób bycia młodych ludzi, szczególnie w końcu lat 70/ początku 80 i nieco później, mógł budzić zaciekawienie pokolenia rodziców i dziadków wyżej wspomnianych.
Długie włosy u mężczyzn, zamiłowanie do jeansu i hałaśliwej, gitarowej muzyki czy częstsze luźniejsze podejście do życia i krytyczne nastawienie do kościelnych autorytetów - fakt pojawiania się na ulicach miast nowej subkultury nie mógł umknąć uwadze władz oraz establishmentu w sutannach.
To luźniejsze, szczere, naturalne/ludzkie ze współczesnej perspektywy nastawienie do otaczającego świata, posiadania swoich gustów i wyrażania potrzeb (również tych niższego rzędu) kuło w oczy dotychczasowy zakłamane, wstrzemięźliwe społeczeństwo.
Tematy poruszane przez zespoły wraz z nabieraniem pewności stawały się z czasem śmielsze i śmielsze.
I choć przejawiająca się obecnie w tekstach utworów chęć anihilowania ludzkości brzmi znacznie bardziej poważnie niż śpiewanie o swoich preferencjach seksualnych, i ogólnie o takowych aktach, to jednak te drugie jednocześnie nadały nowej jakości tym pierwszym treściom.
Różnił się sposób przedstawienia i w sumie on oraz prezencja kapel mogła budzić zastrzeżenia i
wewnętrzne konflikty.    

Kiedyś 

Kiedy myślę o tematach związanych z seksem i metalowej scenie lat 80 i 90 to mam przed oczami dwie/trzy wizje podejścia do tematu.
Pierwszym takim skojarzeniem są dla mnie dokonania m.in. brazylijskich Sarcofago czy Sextrash  albo wracającego po niedawnej reaktywacji, bytomskiego Destroyers.
Nieco prymitywne, okołothrashowe (choć w przypadku pierwszej kapeli również rodzących się dopiero blacku, deathu) nastawienie, które w tekstach poza treściami seksualnymi (ukazanymi w dosyć wulgarny sposób) tematycznie obracało się wokół aktów satanistycznych (bluźnierstw przeciwko bogu, profanowaniu symboli) oraz alkoholizmu.
I właśnie te połączenie trzech elementów/ składników doprowadziło do powstania czegoś nowego, swoistego patologicznego miszmaszu, który czyni chociażby Inri  mimo upływu czasu jednym z najbardziej bluźnierczych tworów w historii.    

Satanic Lust, Desecration of Virgin, Satanas czy Ready to Fuck to utwory, na których nie brakuje motywów seksualnych  (szczególnie w drugim i ostatnim)
źródło: metallum

Jak można było zaobserwować po analizie historii metalu (przybliżonej w niewielkim stopniu również w poprzednich wrzutach/recenzjach na tej stronie), prezentowana przez zespoły muza do pierwszej połowy lat 90 stale się radykalizowała (biorąc pod uwagę warsztat instrumentalny - aranżowanie niepopularnych kwestii ideologicznych to odmienny temat), by potem nieco okrzepnąć/wrócić, ale nie szokując tak bardzo jak wcześniej.
Przemiany te wiązały się ze wszelakiego rodzaju eksperymentami muzycznymi, również (głównie biorąc pod uwagę ) chyba z najpopularniejszym swego czasu thrashem.
Szczyt popularności na prawie całą dekadę (tj od połowy lat 80) zyskały zespoły wpierw death/thrashowe oraz death metalowe.
Tematami, które wstrząsały były nie tylko treści satanistyczne (jak w przypadku Morbid Angel czy Deicide) które są tylko jedną z wielu gałęzi tematycznych utworów, ale głównie śmierć i związane z nią rzeczy (zombie, gore, flaki itd - pierwszy album Death, Cannibal Corpse, Necrophagia, Mortician).
Te umiłowanie mordu, przemocy, flaków, śmierci i ogólnie rzecz biorąc bliskość zwłok, motywowana na pewno nie tylko jakimiś oryginalnymi zainteresowaniami wynikającymi również ze słabości do horrorów, ale także chęcią szokowania skłoniła do poczynienia kolejnego kroku - tematów związanych ze współżyciem w takich okolicznościach, nekrofilią itd.
Jednym z albumów, gdzie przejawiają się w utworach jest Tomb of Mutilated wspomnianych Cannibal Corpse, czy mocno zainspirowany dokonaniami Amerykanów Cannibal Sex polskiego Necrophila.


I Cum Blood, Addicted To Vaginal Skin, Necropedophile czy Post Mortal Ejaculation to część utworów na płycie, przed którą przestrzega nas naklejka Parental Advisory (jakby pośmiertne oralne zbliżenie nie było wystarczająco nieodpowiednie samo w sobie)
źródło: metallum


Jak chociażby możemy się dowiedzieć po obejrzeniu nieco rozczarowującego Lords Of Chaos czy lekturze pierwszej lepszej książki Dayala Pattersona - black metalowcy (głównie norwescy) nie chcieli być tak bardzo mainstreamowi jak koledzy zza oceanu czy sąsiedniej Szwecji, stąd ich podejście do warsztatu muzycznego i lirycznego był nieco odmienny.
Kult diabła stał się synonimem granej przez kapele bm muzy, choć spektrum tematów było znacznie szerszy.
Na tle wspomnianych pieśni ku chwale Rogatego czy wspominanych jakiś czas temu na blogu tematów dotyczących rodzimowierstwa, z pewnością wyróżniały się również takie kapele, których liryki jednoznacznie dotyczyły seksu i wszelakich jego form.
Jedną z takich jest norweski (bo jakżeby inaczej) Carpathian Forest, który w tekstach poza sztandarowymi porusza tematy związane z BDSM, fiński Impaled Nazarene czy austriacki Belphegor.

Black Shining Leather, Sadomasochistic czy Pierced Genitalia czyli wizja BDSM w wykonaniu Nattefrosta i spółki
źródło: metallum


Ostatnim skojarzeniem jakie przyszło mi do głowy (lub które celowo z powodu antypatii) jest takie, które wielu przychodzi na myśl na samym początku.
Mowa o samych początkach - glamie, podszytym glamem heavy metalem/hard rockiem, sygnowanym takimi nazwami jak Morley Crue, Poison, Ratt czy W.A.S.P (choć ten ostatni zespół wyjątkowo lubię i moim zdaniem ewolucyjnie/wizerunkowo chyba najlepiej wyszedł).
Glamowe miałkie, nieco zniewieściałe i nastawione głównie na bajerowanie lasek z futrem między nogami (takie były czasy) nastawienie tekstowo-wokalno-wizerunkowo-muzyczne szyldowane nie jest czymś nad czym chciałbym się szczególnie pochylać.
Cytując klasyk "sram na glam".
Ciekawostka: singiel i jednocześnie utwór W.A.S.P zatytułowany Animal (F*ck Like a Beast) budził wielkie kontrowersje i zwykle próżno go szukać na debiucie.
W związku z głęboką przemianą wokalista i gitarzysta grupy, a zarazem jej oryginalny członek, Blackie Lawless od wielu lat nie wykonuje tego numeru publicznie.     


okładka słynnego singla i utworu
źródło: metallum

Teraz

Biorąc pod uwagę swoje wcześniejsze rozważania oraz fakt, że obecnie panuje hype na muzę sprzed lat i że świat seksualny nie zmienił się tak bardzo w praktyki, o których można byłoby w tekstach opowiadać/ przekazywać okładkami, wiele zespołów nie przetarło nowych szlaków.
Erosomański entuzjazm udzielił się kapelom wszelkich nurtów, zagranicą ale także i u nas.
Polskie hordy Witchmaster, Nekkrofukk, Mordhell, Hate Them All, Brudny Skurwiel czy chociażby francuski Hoeverlord to formacje, w których twórczości świerszczyki się przewijają/przewijały.
Z luźniejszych rzeczy na myśl przychodzi mi amerykańskie Steel Panther (które jest parodią zespołów lat 80) czy kanadyjskie/australijskie Sabire (które akurat jest zajebiste).

drugi i chyba zarazem najsłynniejszy album polskiego Witchmaster
źródło: metallum



niedziela, 3 maja 2020

"Co jest bardziej bad-assowego i bardziej speed metalowego od szybkiego przecięcia gardła ostrym nożem?" czyli wywiad z Thröat Cütter

Pierwszy wywiad w historii strony Metal Strike staje się faktem


Mniej lub bardziej serdecznie zapraszam na wywiad z młodą kapelą Thröat Cütter, w której skład wchodzą Nikki Speed (wokal, programowanie bębnów) i Dave Devastator (gitara i bas).

logo zespołu

MS: Hail! Z góry dzięki za poświęcony czas. Thröat Cütter to stosunkowo nowy twór, a już można powiedzieć, że Wasza sława wykroczyła poza granicę naszego kraju. Udzieliliście bowiem wywiadu zagranicznemu portalowi Filthy Dogs Of Metal, na którego łamach wypowiadały się wcześniej takie rodzime kapele jak Aquilla czy Axe Crazy. Jak to się stało, że udzieliście tam wywiadu i ile to dla Was znaczy?


TC: Hailz! Ciężko na ten moment mówić o jakiejś sławie bo to tylko materiał demo, ale tak, mega zajebiście że udało się dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Jakoś trzy godziny po udostępnieniu naszego demka przez kanał na YouTube ‘’Black Thrash Metal’’, odezwał się do nas jeden z redaktorów portalu Filthy Dogs Of Metal. Od razu się zgodziliśmy no bo kurwa! Nie dość że pierwszy wywiad to jeszcze dla zagranicznego portalu/webzina. Bardzo spoko wywiad aczkolwiek miejscami pytania dość typowe (co nam wcale nie przeszkadzało).


MS: W odpowiedzi na pytanie czy wolelibyście wydawać materiały sami czy ze wsparciem labelu, opowiedzieliście się za drugą opcją, także dlatego, że marzy Wam się wydanie demo na kasecie. Stosunkowo w niedługim czasie od tamtej konwersacji „padliście łupem” Blackened Force Records. Czy myślicie, że tamta rozmowa (tzn. zagraniczny wywiad) wpłynęła na tak dynamiczny rozwój sytuacji czy też sami wysyłaliście materiał po podziemnych wydawcach i akurat BF się Wami zainteresowało?


TC: Historia z Blackened Force jest zupełnie inna niż by się mogło wydawać. Można powiedzieć że jesteśmy jego częścią, płyta CD naszego demka, którą można zakupić poprzez ten label to właściwie zrobiona i nagrana przez nas w warunkach domowych kopia materiału, dlatego też taka jej cena. Materiał rozesłaliśmy kilku osobom powiązanym z Zinami/Podziemną sceną metalu w naszym kraju i póki co odbiór był bardzo pozytywny ale jednak demo to demo i nawet mieliśmy przez jakiś czas plan poszukać wydawcy który profesjonalnie wypuści nasz materiał na kasecie (w przyszłości oczywiście się postaramy wypuścić kasetę z demkiem lub innym materiałem który nagramy). Plany te jednak szybko odpuściliśmy po przemyśleniu, że jednak DEMO to materiał który zespoły powinny robić same w celu promowania się patrząc pod kątem przyszłych wydawnictw i gigów (w tym miejscu pozdrawiamy Bombera z FUKK który poradził nam to rozwiązanie).


MS: Co tak naprawdę zadecydowało o ukazaniu się Speed Demo From Hell na płycie cd niżeli na taśmie? Względy techniczne, wyśniona wizja estetycznego wydania demo stylizowana np. w stylu starych polskich piratów czy chęć lepszego dotarcia do odbiorców? A może chęć wyróżnienia się na tle kolegów po fachu, których kapele chyba częściej wybierają do demówek właśnie kasetę?


TC: W poprzednim pytaniu częściowo na to odpowiedzieliśmy, chodzi głównie o względy techniczne, obecnie żaden z nas nie ma u siebie poprawnie działającego sprzętu do nagrywania kaset a zależało nam aby demko ukazało się jednak szybciej, zanim któremuś z nas uda się dorwać takowy sprzęt. Ponadto koszt produkcji CD oraz koszt przy sprzedaży jest znacznie niższy niż w przypadku produkcji kaset przez firmy zewnętrzne, zwłaszcza w niedużym nakładzie. Poza tym jest wydana w jewel case więc no kurwa! Poza chamsko nagranym CD z logiem VERBATIM nie jest z tym materiałem tak źle co? Na pewno w przyszłości pojawi się wersja kasetowa demka, która zadowoli maniaków podziemnego brzmienia.


MS: Przyznaliście, że Speed Demo zostało dość ciepło przyjęte – przypuszczam, że na rodzimej ziemi. Czasami ludziom może od takiego odbioru odbić tzw palma lub woda sodowa do głowy. Zostanie „najbardziej złowrogą hordą czarnego thrashu młodego pokolenia w Kaczystanie” jest w kręgu zainteresowań chłopaków z Thröat Cütter ? A może celem jest po prostu granie oldskulowej muzy dla coraz to większej rzeszy ludzi, rozwój warsztatu muzycznego itd.?


TC: Nie tylko na rodzimej ziemi! Dzięki obecnym możliwościom internetu dotarliśmy też poza granice kraju, nawet jeśli w niedużym stopniu i tak nas to bardzo zadowala. Co do tej ‘’Złowrogiej hordy” to raczej nie nasz styl, celujemy w nakurwianie Oldschool Speed Metalu, chlania piwa, chlania wódy, chlania whisky, obrażania uczuć religijnych (choć to już praktycznie standard na scenie), podcinania gardeł no i dobrej zabawy. Rozwój warsztatu muzycznego o którym wspomniałeś działałby raczej na zasadzie grania coraz głośniej, szybciej i z większym pierdolnięciem, ponieważ stylu nie mamy zamiaru zmieniać.

Młodzi gniewni czyli chłopaki z Thröat Cütter - Nikki (po lewo) i Dave (po prawo)

MS: Zaobserwowaliście na przykładzie swojej kapeli/ osobistych doświadczeniach jakąś rywalizację między zespołami o dominację na krajowym podwórku kto jest bardziej true? Czy może wszyscy trzymają się razem i wspierają wzajemnie, a w najgorszym wypadku o sobie nie wiedzą lub stwierdzą „Byku, to jest słabe. Popracuj trochę nad warsztatem. Jak chcesz to Ci pomogę.”?

TC: To dość ciężka kwestia, ponieważ otwarcie nikt nie ściga się o bycie bardziej true i kvlt niż inni, ale czasami można i takie zachowania dostrzec. Osobiście nie wpierdalamy się w te wyścigi bo po prostu mamy na to wyjebane, zależy nam tylko na nakurwianiu muzy. Co do trzymania się razem i pomaganiu sobie to już raczej zależne od zespołów oraz ich stylu grania, mamy wrażenie że np. zespoły grające Crossover Thrash czy Heavy trzymają się razem lepiej niż te grające Black/Thrash. Sami jeszcze nie mamy zbyt wiele zaprzyjaźnionych kapel ponieważ dopiero startujemy.


MS: Marzeniem każdego zespołu jest grać koncerty. Wiadomo też trochę, że nieco trudno czynić to we dwójkę, a co dopiero będąc solistą (mówię tu o solowym projekcie Nikkiego, Trupim Swądzie). Macie już na oku kogoś do współpracy na przyszłość czy raczej wychodzicie z założenia, że zobaczycie jak to będzie wyglądać żywot TC?


TC: Jasna sprawa, że chcemy aby koncerty stały się nieodłączną częścią Throat Cuttera. Obecnie mamy na oku paru gości w klimatach naszego grania, którzy chętnie zasilą nasz skład (Nikki ma również skład do Trupiego Swądu), na ten moment czekamy aż ten burdel związany z wirusem się skończy i zapierdalamy próby w większym, kompletnym składzie.


MS: Nie wiem czy ktoś pytał o to wcześniej, ale skąd pomysł na nazwę kapeli? Stoi za tym jakaś dłuższa historia czy raczej momentalnie na skutek jakiegoś doświadczenia, filmu lub fragmentu tekstu jakiegoś z lubianego przez Was utworu? Mnie nazwa Waszego duetu kojarzy się z okładką epki niemieckiego Vulture Victim To The Blade, gdzie motyw podcinania gardła jest przedstawiony.


Dave: Jeszcze nas nie pytano,więc trafiłeś elegancko! Nazwę miałem na oku już od kilku lat i czekała na odpowiedni moment by ją wykorzystać, zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy jednym Throat Cutterem (ale my mamy jebane umlauty w nazwie więc FOAD haha!). Co jest bardziej bad - assowego i bardziej speed metalowego od szybkiego przecięcia gardła ostrym nożem?
Oczywiście sama nazwa pochodzi od kawałków Razora i Bulldozera o wiadomych tytułach (Cut Throat przyp.)
Co do Vulture - mega miłe porównanie, bo w opór oboje ich lubimy i słuchamy.


MS: Zespoły zyskują uwagę i promocję nie tylko elegancko wydanymi materiałami na cd, taśmie, winylu czy prezentując prawdziwy ogień podczas występów (które w obecnej sytuacji niestety nie mają szansy się odbyć), ale również puszczając w obieg jakieś swoje gadżety. Macie w planach zaskoczyć wkrótce swoich słuchaczy jakimiś naklejkami, przypinkami (na początek), docelowo naszywkami i ciuchami? A może będą to ekskluzywne materiały dołączone do limitowanych wersji DIE HARD wymarzonej demówki na taśmie/późniejszych materiałów?


TC: Na ten moment nie planujemy jakichś promocji bandu w formie merchu, ale być może jeszcze w tym roku ukaże się kolejny materiał, pod który zrobimy koszulki czy naszywki. Raczej przypinki, naklejki czy Die Hardy na ten moment odpuścimy ponieważ nie widzimy większego sensu w tych gadżetach, to raczej fanty na które pozwalają sobie zespoły mające większe grono fanów aniżeli świeża kapela jak my. Nie sramy wyżej niż mamy dupy.



Demo dostępne w Blackened Force Records

MS: Czy Waszym zdaniem istnieje szansa, by młodzi ludzie tworzący kapele metalowe i kochający grać, zaczęli żyć ze swojej pasji? Czy pomocne w tym celu mogłyby okazać się splity/kompilacje oraz recenzje w uznanych magazynach pokroju Metal Hammer czy Teraz Rock?


Dave: Wspomniane magazyny kojarzą mi się bardziej ze znanymi zespołami z czego jakieś 70% z nich to totalnie nie moja bajka żeby nie powiedzieć chłam. Wiadomo zdarzają się wywiady z młodymi kapelami ale to raczej loteria żeby trafić na coś odkrywczego/urywającego dupsko. Splity i kompilacje jak najbardziej pomagają i sami pewnie będziemy chcieli w to pójść! Co do życia z tej muzyki – nie ma opcji na to a już na pewno nie w tym kraju. Takie moje zdanie.

Nikki: Młodzi ludzie raczej nie mają siły przebicia jak ludzie z większym doświadczeniem, przez co wybić im się jest ciężej ale zawsze jest to możliwe chociaż w tym kraju i w tych czasach mało prawdopodobne. Drugą sprawą są preferencje ludzi żyjących obecnie, którzy wolą iść na nocnego obsranka zamiast wybrać kapele pokroju Judas Priest ( co pokazał hujstok). Za to magazyny takie jak Metal Hammer czy Teraz Rock opisują kapele które już się ,,wybiły”, z nielicznymi wyjątkami.

TC: Dlatego my nie celujemy w popularne magazyny i nie próbujemy wpierdolić się do mainstreamu, jeśli ktoś nas odkryje przez wywiad (jak właśnie ten), recenzję w jakimś fanowskim Zinie bądź dowie się od znajomego, posłucha i stwierdzi że zajebiste to będziemy bardziej usatysfakcjonowani niż byśmy byli z jakiegoś artykułu na pół strony we wspomnianych magazynach.


MS: Dzięki za rozmowę! Long Live Thröat Cütter!


TC: Również dzięki w chuj!
Stay Fast & Stay Loud!
666!


Dla zainteresowanych dołączam w linkach profil kapeli i zapis muzycznych dokonań