Czy łatwiej tworzyć zespół będąc nieznaną personą, czy mając już jakieś doświadczenie/ osobistą renomę w jakimś środowisku?
Istnieją dwa warianty odpowiedzi na te pytanie.
Bycie rozpoznawalnym i posiadanie muzycznego, scenicznego obycia z pewnością pomaga we współpracy/w doborze odpowiednich partnerów do grania, ale przede wszystkim w promocji swoich dokonań samym swoim jestestwem w jakimś instrumentalno-wokalnym bycie.
Z tą promocją i obyciem może się jednak wiązać swoiste niebezpieczeństwo - oczekiwania publiczności, która choć w części składa się na pewno ze znajomych bliższych oraz dalszych, docelowo ma dotrzeć do nieco szerszego grona odbiorców.
I choć spadek formy/odmienny, mniej/bardziej ekstremalny/ekstrawagancki kierunek nie musi zawsze się równać z hejtem lub beką, to jednak zastosowanie może spotkać popularne od dawna hasło "kiedyś to było", nieco ochładzające ogólne przyjęcie.
Bycie anonimowym również nie chroni co prawda z automatu przed jakąś krytyką, ale też oczekiwań takowych nie ma i można się miło zaskoczyć prędzej/później albo wcale.
Wiadomo jednak, że każdy zaczynał mniej lub bardziej od zera, a uznanie i szacunek wśród ludzi zyskuje się nie tylko byciem fajnym kompanem, ale też/przede wszystkim zaangażowanym muzykiem z pasją.
I choć nie brakuje u nas w Polsce młodych metalowych zespołów, których członkowie wcześniej grali/grają też w innych mniej/bardziej znanych w półświatku (choć trudno rozpatrywać tę kategorię grupy społecznej jako całego metalowego undergroundu - raczej wąskiej grupy młodych) kapelach (które z automatu można byłoby również określić mianem super grupy), to jednak zaobserwowany przeze mnie w mediach społecznościowych swoisty spust co po niektórych (oraz ograniczony limit wydawnictwa) skłonił mnie do sprawdzenia materiału poniżej (choć także ostatnie zajmowanie myśli innymi tematami również miał wpływ na tę decyzję).
Żeby nie było - recki nie służą na tej stronie i nie powinny w ogóle służyć gnojeniu/podlizywaniu się komukolwiek (bo przypuszczam, że ktoś może tak odebrać intencje recenzowania pewnych tytułów) - są raczej subiektywną (choć możliwie jak najbardziej obiektywną) opinią o zarejestrowanym materiale.
Tematem dzisiejszej recenzji będzie mające premierę w styczniu tego roku demo warszawsko-wrocławskiego Vengeance (lub jak kto woli Fukkin' Vengeance) zatytułowane Fukkin' Vengeance.
logo kapeli (przedrostki Fukkin czy inne True mogą sugerować inspiracje norweskim Mayhem - w każdym razie ja tak odbieram ten zabieg stylistyczny)
Logotyp przywodzi na myśl australijski death/thrashowy Vomitor czy thrash/progressive metalowych bogów z kanadyjskiego Voivod
źródło: metallum
Informacje o zespole i wydawnictwie
Vengeance istnieje od 2018 roku.
Zespół tworzą ludzie związani ściśle z warszawskimi grupami Bestiality, Armagh oraz Necromanzer (byli lub obecni członkowie/ muzycy wspierający kapelę w występach na żywo) mieszkający na stałe/pochodzący ze stolicy oraz z Wrocławia.
Muzykę graną przez zespół można określić mianem heavy/speed metalu.
Skład do momentu wydania demówki prezentował się następująco:
- Bomber (Zatrata, ex Mosherz, ex Necromanzer (live), ex Lifephobia; właściciel zamkniętego niedawno distro FUKK Records) - perkusja
- Dust (ex Bestiality) - wokal (którego później zastąpił nieobecny przy nagrywaniu demówki Witchburner, związany z łódzkimi Butchery i Hellcurse)
- Soulripper (Armagh, Necromanzer, ex Bestiality) - gitara
- Madman (Armagh, Torpor, ex Necromanzer) - bas
Jak do tej pory Panowie mają na swoim koncie omawiane demo, które liczy sobie trzy kawałki, trwa 14 minut i ujrzało świat dzienny w styczniu tego roku.
Ten zapis próbki ich umiejętności ukazał się na czerwonej kasecie, na której napis różni się w zależności od sztuki (przykładowe hasła: Zemsta, Satanic City Speed, Czesław Niemen Był Przechuj! czy Seks Na Parkingu), co na pewno czyni każdą sztukę mimo tej samej zawartości swoistym unikatem.
Demo w zależności od źródeł albo wydane własnymi siłami albo przez First Wave Only (choć FWO działają/działa Ci sami/ten sam człowiek, który związani są z zespołem, także wszystko zostaje w rodzinie).
Nagrano, zmiksowano i zmasteryzowano w warszawskim Bestial Sound Studio (w którym również swój materiał zarejestrowało wspominane wielokrotnie Bestiality czy będące od pewnego czasu na topie Truchło Strzygi)
Playlista:
- Vengeance!
- Another Fukkin' Day
- U.G.H
wizualna prezentacja Fukkin' Vengeance
zdjęcia własne
Komentarz zawartości muzycznej i ocena
Grupa (lub jak kto woli supergrupa) Vengeance i ich demo to myślę, że stojący na fajnym poziomie speed metal, który przypomina mi trochę dokonania szwedzkie (choć też raczej znanej nielicznym), kapeli Toronto (która swoją drogą miała swój epizod w FUKK).
Choć obecnie w kraju jest wysyp mniej lub bardziej wtórnego/wartościowego, a przede wszystkim granego niemalże na jedno kopyto oldskul speed/black thrashu i trochę to nudzi/męczy/wkurwia (w każdym razie mnie), to jednak na tym tle myślę, że w pewien sposób/w pewnym stopniu Vengeance się wyróżnia.
Duża w tym zasługa kozackich riffów i solówek autorstwa Soulrippera oraz wysokich umiejętności pałkerskich Bombera.
Przyjemnie/ciekawie jest też usłyszeć wokal Dusta w łagodniejszej/bardziej przystępnej formie niż to miało miejsce w Bestiality.
Jedynym mankamentem jest nagranie materiału na jednej stronie - przewijanie irytuje mocno i odbiera radość.
Czy chłopakom udało się unieść bagaż oczekiwań i czy w ogóle jakikolwiek istniał w ich przypadku?
Polecam zapoznać się samemu.
Moja ocena:7/10 (myślę, że sprawiedliwa - nie za niska, nie za wysoka)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz